Książeczki dla najmłodszych cz.2

Poniżej przegląd ulubionych książeczek mojego malucha (aktualnie ma skończone 15 miesięcy). Zakładam, że im będzie straszy, tym więcej będę pisać o tym, jak bawić się po angielsku z tak małym dzieckiem.

zdjęcie 2

That’s not my teddy (touchy feely)

Jest to jedna z serii That’s not my… (monkey, dinosaur, truck etc., do wyboru jest sporo tytułów). W naszej książeczce na każdej stronie mamy innego misia ze wstawką do dotykania (miękki nos, puchate uszy, ostre łapki itp). Po kolei oglądamy różne misie, które nie są nasze, bo… Dopiero na końcu odnajduje się ten właściwy, nasz miś. Mój synek ma jeszcze jedną, tym razem polską książeczkę do dotykania i też jest przebojem. Dodatkowym plusem tej angielskiej jest powtarzające się zdanie That’s not my itd. Tekst łatwo wpada w ucho, no i obrazki są super, aż chce się dotknąć.

zdjęcie 1

Udało mi się uchwycić małego czytelnika, jak widzicie rączka pracuje.

I końcówka książeczki, miś odnaleziony!

zdjęcie 4-1

Książeczka o liczeniu (First 100 numbers)

Mamy tu oczywiście liczenie (fajne jest to, że zmieniają się tematy) a także różne proste zadania związane z liczeniem. Obrazki są mega kolorowe a sama książeczka bardzo wytrzymała.

Liczenie w kontekście części ciała

zdjęcie 4

Liczenie pojazdów

zdjęcie 2-1

Stopniowo rośnie trudność zadań.

zdjęcie 3-1

Smelly Nelly (finger puppet)

To książeczka z wystającą, materiałową trąbą słonia (tak zwana finger puppet book). Moje dziecko śmieje się, gdy włożę palce w trąbę i nią poruszam. Książeczka ma ładne ilustracje i wymiar edukacyjny. Historia jest o tym, że słoniątko się nie myło, śmierdziało i nikt nie chciał się z nim bawić. Tę książeczkę rzadziej daję synkowi do zabawy, gdyż wydaje mi się, że jest dla trochę starszych dzieci. Chociażby ze względu na więcej treści. Poza tym niestety już nam się trochę zniszczyła. Zdaję sobie sprawę, że małe dzieci często niszczą książki, jednak nie lubię takich pogiętych i poszarpanych, więc wolę jeszcze z nią trochę poczekać. Tak, żeby dotrwała do bardziej świadomego korzystania. W treści książeczki mamy też zadania dla dziecka, na przykład właśnie przy pomocy trąby ma coś wskazać czy też policzyć. Czytając ją poznajemy również nazwy innych zwierząt.

zdjęcie 3

Podsumowując wszystkie trzy książeczki są fajne i mogę je polecić. W każdej z nich podobają mi się kolorowe i estetyczne ilustracje. Jednak tak małemu dziecku najbardziej polecam książeczki dotykowe. Zainteresowanie murowane.

Przypominam też pierwszy wpis dotyczący angielskich książeczek dla najmłodszych – klik.

Winnie the Witch – moje ćwiczenia

Wygląda na to, że wiosna zbliża się wielkimi krokami. Ja jednak jeszcze na chwile zostaję w zimowej tematyce. Opowiadanie Winnie in Winter, o którym pisałam tutaj, bardzo spodobało się moim uczniom. Mnie zresztą też, dlatego publikuję drugi wpis dotyczący tej książki. Obrazki są kolorowe i bogate w szczegóły. Od kiedy mam dziecko staram się śledzić trendy w literaturze. Stąd wiem, że dzieci bardzo lubią książki, w których na ilustracjach wyszukuje się określone rzeczy. Moim siedmiolatkom bardzo się spodobało ćwiczenie, które robimy po przeczytaniu każdej strony i  polega ono właśnie na wskazaniu określonego elementu.

Z racji, że w internecie nie znalazłam zbyt wielu ćwiczeń dotyczących Winnie stwierdziłam, że samodzielnie przygotuję zadania dla moich uczniów. Poniżej moje proste ćwiczenia do książeczki Winnie in Winter.

Label the pictures. Dzieci otrzymują poniższą kartę z obrazkami oraz wycięte wyrazy (wybrane słownictwo z opowiadania), podpisują obrazki poprzez przyklejenie ich pod rysunkami. Rysunki mogłyby mieć trochę mocniejsze kolory, ale dopiero uczę się obsługi nowego programu i sprzętu do rysowania. Jeśli komuś się spodoba i będzie mieć ochotę je wykorzystać to zapraszam. Po kliknięciu w obrazki można je wydrukować.

winnie pictures1.1

winnie words1

Find winter clothes. Spośród nazw ubrań uczniowie wyszukują tylko zimowe i biorą je w kółko.

winnie words2

Badanie – Dlaczego młodzi Polacy uczą się angielskiego?

Dostałam dziś informację prasową na temat badania zleconego przez  English Cambridge Language Assessment (gdyby ktoś nie wiedział, to instytucja tworząca wiodące egzaminy dla osób uczących się języka angielskiego i nauczycieli tego języka. Jest częścią Uniwersytetu Cambridge. Chodzi oczywiście o popularne egzaminy takie jak Young Learners, First Certificate, Advanced Certificate itd.). Logo pochodzi ze strony http://www.cambridge.org. A to link do polskiej strony http://www.cambridgeenglish.org/pl/, z wieloma informacjami dotyczącymi egzaminów.

CambEng_96_P_CMYK

Badanie przeprowadziła firma ARC Rynek i Opinia. Przepytano grupę 500 młodych Polaków w wieku 16-26 lat.

Młodzi Polacy uczą się angielskiego z dwóch zasadniczych powodów: dla siebie i własnego rozwoju oraz pod kątem rynku pracy – wskazuje na nie 3/4 osób biorących udział w badaniu.

Obserwujemy, że coraz młodsze osoby przystępują do egzaminów certyfikujących, takich, jak First Certificate in English oraz Certificate in Advanced English – mówi Arkadiusz Jaworski z Cambridge English Language Assessment, instytucji tworzącej te egzaminy – Większe szanse w edukacji i karierze to nie wszystko. Ważną przesłanką do nauki języka są kontakty społeczne oraz dostęp do dóbr kultury.

Dla mnie ciekawe są dane dotyczące czasu i sposobu uczenia się. Młodzi ludzie przed przystąpieniem do swego pierwszego certyfikatu uczą się średnio 10,5 roku – głównie w szkole (na uczelni – 64 proc., w szkole ponadgimnazjalnej – 30 proc.), w domu (indywidualnie – 56 proc., z nauczycielem – 14 proc.), na kursie językowym (25 proc.). To w sumie nie dziwne, że zdają certyfikaty wcześniej, gdyż obniżono się wiek wprowadzenia języka w szkole podstawowej. Wiele dzieci zaczyna naukę już w przedszkolu. Zdawanie egzaminów w młodszym wieku to również moja obserwacja. Wracając do danych. Wydaje mi się, że 56% to duża liczba osób, które samodzielnie uczą się do certyfikatów. Podziwiam! Z drugiej jednak strony skoro uczą się głównie w szkole to może ten poziom naszego nauczania, oczywiście biorąc pod uwagę solidną pracę w domu, nie jest taki niski.

Dodatkowo dowiadujemy się, że młodzi Polacy przyznają, że najpopularniejszy język obcy pomaga im podróżować (64 proc.), kontaktować z zagranicznymi znajomymi (62 proc.), korzystać z globalnych źródeł informacji (60 proc.), oglądać i czytać materiały w oryginalnej wersji językowej (55 proc.). A 53 proc. respondentów przyznaje wprost: „Uczę się angielskiego, bo lubię ten język”. To akurat fajne i budujące stwierdzenia. Powiem szczerze, że zdarzyło mi się usłyszeć w trakcie lekcji od 6 – klasisty stwierdzenie a po co mi to?  Konkretnie chodziło o wałkowanie nazw miesięcy, które niestety nie chciały wejść uczniowi do głowy 😉 Ja niestety jestem z tych tłumaczących, więc też zaczęłam mówić o podróżach, rezerwacji wakacji w hotelu itp. W odpowiedzi usłyszałam, że owszem jest to przydatne, ale zawsze można sprawdzić w słowniku 😛 To taka mała dygresja. Podoba mi się oczywiście ostatnie stwierdzenie – uczą się, bo lubią. Tak trzymać i oby z naszą narodową znajomością angielskiego było coraz lepiej.

Dodam jeszcze, że o zdawaniu certyfikatów pisałam już na blogu we wpisie Jak uczyć się do certyfikatów językowych, by odnieść sukces. Oraz o certyfikatach dla najmłodszych można przeczytać tu.

Nauka i zabawa – karty obrazkowe dla dzieci

Dzisiejszy wpis jest przeznaczony bardziej dla rodziców lub nauczycieli uczących na zajęciach indywidualnych. Przybliżę Wam pomoc, z której wstyd się przyznać w poprzednich latach mało korzystałam. Dlaczego? Odpowiedź znajduje się w pierwszym zdaniu. Co to za pomoc? Poniżej moja recenzja kart obrazkowych wydawnictwa Edgard. Przyznam szczerze, że generalnie wolę oryginalne anglojęzyczne gry, książeczki i zabawki. Książeczki z polskich wydawnictw na ogół mają polskie tłumaczenie oraz dość skomplikowane historie, nie lubię tego. Jeszcze bardziej nie lubię tak zwanych zabawek dwujęzycznych dla maluchów. Jakoś nie sądzę, by za wiele uczyły. Trochę inaczej jest z pomocami dedykowanymi edukacji. Zdarzają się całkiem fajne rzeczy polskiej produkcji.

Zestaw Czas wolny dostałam pewnie ze trzy lata temu a ten drugi (Świat wokół mnie) calkiem niedawno. Specem w wynajdywaniu różnych niedrogich pomocy jest moja mama. Choć generalnie wszyscy wiedzą, że cieszę jak dostanę coś, co mogę wykorzystać na lekcjach, również używane rzeczy. Czasem znajomi dają mi niepotrzebne książki czy też zabawki.

Wracając do kart na początku nie miałam pomysłu jak je wykorzystać, przecież miałam duże flashcards (a karty Edgara sa małe i nie nadają się dla licznych grup). Z kilku kart skorzystalam na zajeciach z KN i to by bylo na tyle. Teraz, w przypadku indywidualnych lekcji sprawa ma się inaczej. Zdradzę Wam, że do korzystania z nich zachęcił mnie moj syn (ma ponad rok), który wyciąga wszystko skąd się da i jest zainteresowany wszystkim byle nie swoimi zabawkami. Materiały na zajęcia mamy są oczywiście bardzo ciekawe. Tak więc w sumie nie wiem jak to mu sie udało, ale karty wyjął z szuflady a następnie z pudełka i zaczął się nimi bawić. Oczywiście bardziej rozrzucał niż oglądał ale atrakcja i zainteresowanie było. Ten proceder powtarzał się kilka razy i za każdym razem musiałam mu je zabierać. Karty te definitywnie nie są przeznaczone dla takich maluchow, nie są sztywne i zwyczajnie bałam się, że mi je zniszczy. Ma swoje karty Czu Czu ale te po angielsku były najwidoczniej fajniejsze. Zakładam ze atrakcyjność została podniesiona przez brak dostępności.

Na opakowaniu mamy podany wiek ucznia – od 6 lat. Zdjęcia robiłam wieczorem, żeby uciec przed ich fanem 😉 więc mają trochę przekłamane kolory.

kartyobrazk

kartyobrazk1

Tematyka jest następująca – zestaw Czas wolny: zwierzęta, sport, miesiące, uczucia, pogoda, czas, urodziny, święta (Christmas, Easter), miasto, wakacje, przysłówki. Z kolei Świat wokół mnie zawiera: szkołę, zabawki, muzykę, przymiotniki, jedzenie, narodowości, zawody oraz ponownie sport i uczucia. Czyli całkiem sporo słówek. Rysunki są zabawne, z jednej strony jest słowo po polsku a z drugiej po angielsku. Dzięki temu dzieci, nawet same, mogą się nimi bawić. Warunkiem samodzielnej zabawy jest jednak umiejętność czytania. Karty można wykorzystywać w różny sposób, chociażby do sprawdzenia wiedzy. Na przykład kładłam je polskim wyrazem do góry a uczeń mówił angielski odpowiednik i odwracał żeby sprawdzić swoją odpowiedź. Do kart dołączona jest książeczka z zabawami i płyta. Jest to fajna pomoc szczególnie dla rodziców. Nauczyciele zwykle mają swoje ulubione ćwiczenia, choć też mogą do niej zajrzeć. Książeczka jest bardziej rozbudowana w wydaniu Świat wokół mnie. Mamy tam kilka ćwiczeń pisemnych, takich jak podpisz czy pokoloruj – jest to nowsze wydanie kart. Płyta oczywiście jest dla dziecka, ale ma być też ułatwieniem dla rodzica (który nie czuje się pewnie w angielskim). Dzięki niej będzie mieć wiedzieć, że dobrze wypowiada słówka. Poza nagranymi słówkami mamy tu klika piosenek.

Z tego, co się zorientowałam, w internecie na kilku blogach prentingowych pojawił się opis tych kart. W części przypadków wydawnictwo przekazywalo je mamom, by napisaly recenzje. Były one pozytywne. Myślę, że niezależnie od tego czy sprezentowane przez wydawnictwo czy kupione, karty mogą się podobać. Również sam wydawca uważa, że karty mają być raczej do domowego użytku. Wszyscy wiedzą, jak ważny jest czas spędzony z dzieckiem, szczególnie ten, gdy się z nim bawimy. Jeszcze lepiej, gdy się bawimy i jednocześnie uczymy. A do tego właśnie zachęcają te karty.

Konferencja metodyczna wydawnictwa Macmillan

Keep-educating-yourself-acronym

Jak wiecie dbam o swój rozwój osobisty. Staram się regularnie uczestniczyć w różnych szkoleniach i zdawać Wam z nich relacje. Wiem, że najłatwiej jest krytykować, gorzej stanąć przed ludźmi i wygłosić prezentację. Opisuję jednak je ze swojego punktu widzenia. Patrzę, czy uzyskano moją uwagę, czy robiłam notatki, dowiedziałam się czegoś nowego.

Dzisiaj byłam na konferencji metodycznej wydawnictwa Macmillan. Ciekawa byłam bardzo jak będzie, zważywszy na to, że z Pearsona nie byłam zbyt zadowolona. Opis moich  wrażeń z Pearsona można przeczytać tutaj. Prezentacje Macmillana zapowiadały się interesująco. Szczególnie czekałam na wystąpienie Carol Read. Przede wszystkim dlatego, że gdy zaczynałam prowadzić swojego bloga, odkryłam ten http://carolread.wordpress.com. W swoich wpisach autorka „przerabia” cały alfabet w kontekście nauczania. Z wielkim zainteresowaniem przeczytałam wszystkie wpisy i bardzo mi się podobały. Polecam go każdemu nauczycielowi. Jednak prezentacja nie do końca spełniła moje oczekiwania. Tematem był storytelling. Standardowo były prób wciągnięcia uczestników w śpiewanie piosenek i pokazywanie. Siedziałam z tyłu sali i wyglądało to całkiem zabawnie, gdyż przede wszystkim osoby z przodu stały i uczestniczyły. Podobnie było na szkoleniu Pearsona – nie wiem czemu ma to służyć i nie lubię tego rodzaju ćwiczeń. Jednak widzę, że są one bardzo popularne. Wydaje mi się, że można opowiedzieć, co mają robić dzieci niekoniecznie prosić nauczycieli o wcielanie się w ich role. Szczególnie, że po tygodniu pracy z dziećmi, w weekend nie każdy musi mieć ochotę znów się bawić. Pracując z dziećmi nie mam z tym problemu, ale sala dorosłych skaczących i naśladujących tygrysa jakoś mnie krępuje. Muszę jednak przyznać, że zaprezentowane piosenki były bardzo fajne (pochodzą one z nowej publikacji dla klas 1-3 – Tiger). Rzadko przesłuchuję płyty dołączone do otrzymanych książek, jednak z tą chętnie się zapoznam. Wydaje mi się, że w prezentacji trochę za dużo było samego opowiadania a za mało tego jak to robić. Chociaż może jednak było, tylko nie do końca usystematyzowane. Nie będę dokładnie opisywać wartościowości tego rodzaju ćwiczeń, gdybyście chcieli dowiedzieć się więcej o storytellingu, tutaj znajdziecie fajne materiały, oczywiście autorstwa Carol Read http://carolread.wordpress.com/2010/10/25/s-is-for-storytelling/ oraz artykuł Scaffolding children’s learning through story and drama.

Drugie spotkanie dotyczyło egzaminu 6-klasisty. Doktor Monika Cichmińska przedstawiła fakty, mity i strategie dotyczące właśnie tego egzaminu. Muszę przyznać, że było ciekawie. Podobało mi się to, że na początku prezentacji uczestnicy zostali zapytani, czy lubią zadawać swoim uczniom pracę w parach. Dużo osób podniosło ręce. Następnie zostaliśmy zapytani, czy na szkoleniach lubimy pracę w parach. Tym razem zgłosiło się zaledwie kilka osób 😉 W związku z tym przy najbliższej okazji dowiedzieliśmy się, że możemy porozmawiać w parach lub też przemyśleć zadany temat. W prezentacji pojawiło się sporo przykładów. Dowiedziałam się, na co zwracać uwagę i jak pracować z uczniem. Fajne też było to, że prowadząca podkreśliła, że bez przerobienia nie wiadomo jak wielkiej liczby testów i tak uczniowie powinni zdać egzamin. Zgadzam się z nią, że uzupełnianie testów powinno być traktowane dodatkowo. W przypadku egzaminu gimnazjalisty korzystałam z Repetytorium Macmillana (opisałam je tutaj), dlatego też chętnie zapoznam się z repetytorium przygotowującym do egzaminu szóstoklasisty tego wydawnictwa. Pani Cichmińska obiecała też, że na stronie Macmillana w najbliższym czasie pojawią się handouty z jej sesji. Także gdyby ktoś był ciekawy szczegółów to myślę, że warto wejść na stronę wydawnictwa.

Podsumowując – druga sesja była dla mnie ciekawsza od pierwszej. Prawdopodobnie wynikało to z tego, że temat storytellingu był mi znany. Możliwe, że forma prezentacji Pani Cichmińskiej też była mi bliższa. Zauważyłam też, że w porównaniu z konferencją Pearsona  nowości wydawnicze były promowane w delikatniejszy sposób, co bardziej mi odpowiada. Jednak na korzyść Pearsona przemawia lepszy catering 😉

O jedzeniu w sklepikach szkolnych

Zainspirowana krótkim artykułem z portalu gazeta.pl postanowiłam napisać trochę o tym, co jest sprzedawane w szkolnych sklepikach (głównie batony, chipsy oraz kanapki niewiele mające wspólnego ze zdrowym posiłkiem). Ten problem niby przestał mnie dotyczyć jako, że aktualnie nie pracuję w szkole. Nie dotyczy też jeszcze mojego dziecka, ale nie oszukujmy się, on istnieje. Nie żebym miała jakiś problem ze słodyczami, sama jako dziecko często do szkoły dostawałam batonika. Słodycze mi nie zaszkodziły, jestem szczupła, ale jadłam je w rozsądnych ilościach. W ogóle lubię fast foody. Kiedyś nawet często odwiedzałam restaurację inną niż wszystkie. Teraz poprzestaję na ich lodach. Preferuję domowe hamburgery i pizzę, dzięki temu wiem co jem. Cole przestałam pić w ciąży i nadal jej nie piję. Nagle okazało się, że jest strasznie słodka i nie gasi pragnienia. Ale cukrowi nie mówię nie, bo dużo słodzę herbatę. Jestem przeciwna wszelkiej przesadzie, więc u mnie w domu nie planuję wprowadzać jednego dnia ze słodyczami. Staram się jednak dbać o to, co je moja rodzina. Nie dawać małemu słodyczy, wrabiać nawyk jedzenia owoców, mimo że sama za nimi nie przepadam. Czytam etykiety produktów i staram się wybierać te zdrowsze. Trochę mnie dziwi, gdy widzę, że jakaś mama karmi dziecko siedzące w wózku Prince Polo. Ja uważam, że na czekoladę jest jeszcze czas. Jednak jest to jej wybór a niestety aktualnie mamy mały wpływ na to, co dziecko kupuje w sklepiku szkolnym.

Wracając jednak do rzeczywistości szkolnej. U mnie w podstawówce nie było sklepiku. Z liceum wspominam natomiast pyszne kanapki, mega proste, w stylu masło, szynka czy też ser oraz ogórek. Ale bułka była świeża i bardzo mi smakowały. W pewnym momencie jedliśmy też andruty, oczywiście były też różne napoje – słodkie i woda. Trochę lat minęło i zaczęłam pracować w szkole. Kolejki do sklepiku były wielkie i oczywiście dzieci kupowały głównie chipsy, lizaki, cukierki, batony itp. Można też było kupić tosty. Czasem zdarzało mi się zjeść taką zapiekaną kanapkę. Można to ująć tak, była do przeżycia. Później mieniła się osoba prowadząca sklepik. Miało być lepiej, zdrowiej. We wrześniu tak było. Normalne kanapki, owoce – na przykład jabłka i śliwki. Chrupki zamiast chipsów, nie było cukierków. Jednak niestety to się zmieniło. Pojawiły się kanapki na ciepło, robione w mikrofalówce, z bułki z paczki. Twarde strasznie, no i powiedzmy sobie szczerze niezbyt zdrowe. Owoców już nie było, za to pełno słodyczy. Na moje pytanie o normalne kanapki Pani odpowiedziała, że dzieci takie wolą. Nauczyciele zgodnie stwierdzili, że tego się nie da jeść. W opinii Pani dyrektor sklepik był dla dzieci a nie dla nauczycieli, więc usłyszeliśmy, że przecież nie musimy tam kupować. Zresztą Pani dyrektor kanapkom nie miała nic do zarzucenia, gdyż bułki paczkowane je w domu i uważa za zdrowe. Pozostawię to bez komentarza. Widać, że kadra szkolna też potrzebuje przeszkolenia i wiedzy. Podobnie jak rodzice. Przykre jest to, że dużo dzieci przychodzi do szkoły bez śniadania a później zjada takie niezdrowe rzeczy. Również na wycieczki szkolne uczniowie często biorą chipsy. Jest ranek, jeszcze z Warszawy nie wyjechaliśmy a oni już zaczynają ich jedzenie.

A da się mieć inne podejście. Kiedyś czytałam artykuł o szkole w Bydgoszczy, gdzie dyrektor wprowadził program odchudzania dzieci. Znalazłam link do niego: http://wyborcza.pl/1,76842,12959212,Ta_szkola_odchudza_grube_dzieci.html. Są to dość radykalne kroki, ale jak widać potrzebne. A może warto by właśnie zacząć od zdrowszego jedzenia w sklepikach? Bardzo się cieszę, że rząd się tym zajął. Oby skutecznie. Jak się nie da inaczej niech będzie poprzez ustawę.

Oto link do dzisiejszego artykułu (klik). Zwróćcie uwagę, że trochę rozmija się to, co według Pań ze sklepików się sprzedaje, z tym co widać na filmie.

A jak jest w Waszych sklepikach, da się coś zjeść, czy same śmieci?

Komu, komu cukiereczka?

slodycze

Walentynkowe love albo i nie

Zbliżają się Walentynki. Wiele osób krytykuje to święto, że niepolskie, komercyjne, jak się kocha to się kocha codziennie itp. Ja spojrzę na nie punktu widzenia nauczania angielskiego. Z dziećmi z klas 1-3 robiłam zajęcia o Walentynkach chyba tylko raz w ramach lekcji z KN. Powiem szczerze, nie do końca podszedł mi ten temat a jeszcze doszło to marudzenie chłopców: O, nie, Walentynki! Ble!, Serduszka! Ble! itp. Przecież nie będę męczyć ich i siebie przy okazji. Myślę, że jako element kultury krajów anglojęzycznych takie zajęcia lepiej sprawdzają się u starszych uczniów. Mamy tu większe pole manewru, w stylu tekst o Walentynkach, filmik, czy też dyskusja. Oczywiście każdy nauczyciel sam podejmuje decyzję, czy chce realizować ten temat czy nie. Choć z racji, że Walentynki przypadają tuż przed feriami m.in. województwa mazowieckiego, może warto sobie i uczniom zafundować taki rodzaj odskoczni.

W związku z tym, poniżej znajdziecie trochę ciekawych linków do wykorzystania w ramach walentynkowych zajęć.

Dla trochę starszych uczniów:

Krótki tekst o historii Walentynek, czyli jak to się zaczęło http://www.bbc.co.uk/newsround/16945378.

Listening – Valentine’s Day Gift Hints, trzeba wysłuchać wypowiedzi na temat prezentów walentynkowych i wybrać pasujący obrazek http://www.elllo.org/02LGPages/23-LG-Vday.htm.

Uzupełnianie zdań dotyczących tego święta http://www.learnenglishfeelgood.com/vocabulary/holidays_valentines1.html.

Różne ćwiczenia oraz propozycje piosenek http://www.esolcourses.com/topics/valentines-day.html.

Podoba mi się też ta infografika z idiomami, ich nauka może być całkiem ciekawą odmianą od słówek.

ESL-VdayScene-02

Oto link do infografiki – http://www.esl-library.com/blog/infographic-for-valentines-day-love-idioms/, można ją sobie zapisać i wydrukować.

Wymyśliłam też adaptację ćwiczenia, które miałam kiedyś na studiach, na zajęciach z cyklu psychologia i coś tam dalej (nie pamiętam, zresztą nieważne). W każdym razie wszystkim uczestnikom się podobało, więc można spróbować wykorzystać je na lekcji w klasie. Robocza nazwa to Everybody is nice 🙂 Najpierw proponuję powtórzyć przymiotniki, służące do opisywania ludzi (ich wyglądu, charakteru), ale tylko te pozytywne. Następnie każdy uczeń ma przyczepić sobie do pleców karteczkę. Wszyscy piszą wszystkim na plecach jedno słowo określające daną osobę (najlepiej, by określenia się nie powtarzały). Później odczytujemy to, co znalazło się na naszej karteczce. Myślę, że miło jest dowiedzieć się, co sądzą o nas inni. Szczególnie, że określenia mają mieć tylko pozytywny wydźwięk. Wpisuje się to więc w ramy naszego święta.

Walentynki kojarzą się większości osób z zakochanymi parami a przyszło mi do głowy, że można udowodnić uczniom, że wcale tak nie musi być. Tym razem proponuję wypowiedź pisemną. Niech napiszą o czymś, co uwielbiają, kochają, bez czego nie mogą żyć. Oczywiście mogą to być ludzie (przyjaciel, członek rodziny) czy zwierzęta ale tematem może też być hobby, ulubione jedzenie a nawet przedmiot. Pozostawiłabym im dowolność. Wydaje mi się, że takie prace mogą być ciekawe. Zaletą jest też to, że dzieci samodzielnie wybierają to, o czym będą pisać. Jest to dość rzadkie i pożyteczne doświadczenie, choć pewnie chwilę im zajmie zanim wymyślą o czym chcą pisać.

Widzicie, ze starszymi jest jakoś łatwiej…

I propozycje dla młodszych: 

Zakładki do książek http://www.teacherspayteachers.com/Product/Valentines-Day-Bookmarks-A-Fun-Freebie-1057887. Choć tutaj mało jest roboty, ale ostatnio strasznie lubię sowy i zwyczajnie mi się podobają. Gdybyście woleli zakładki z większym nakładem pracy (zarówno Waszym, jak i uczniów), to odsyłam na stronę DLTK’s – http://www.dltk-cards.com/bookmarks/.

Przykładowe Bingo http://www.teacherspayteachers.com/Product/Valentines-Day-Bingo-Game-Fun-486792.

Memory – ja korzystałam z colors practice, czyli serduszek w różnych kolorach, znów stronka DLTK’s http://www.dltk-cards.com/memory/memory2.asp

Sudoku, układamy litery składające się na wyraz LOVE 🙂 (to najprostsza wersja, poza nią mamy też trudniejsze) http://www.activityvillage.co.uk/valentine-word-sudoku-easy.

Ciekawe pomysły na zajęcia z młodszymi uczniami możecie również znaleźć na blogu hummingbirdels a konkretnie pod tym linkiem http://hummingbirdels.blogspot.com/2014/01/valentines-day-ideas.html. Szczególnie podoba mi się zabawa ruchowa bazująca na moimi Skeletonie.

To jak, teraz trzeba zdecydować – obchodzicie te Walentynki, czy nie?

Historia małej dziewczynki, czyli kilka słów o konferencji metodycznej Pearsona

Dziś opowiem Wam pewną historię. Jest początek lutego, mała dziewczynka idzie z mamą za rękę przez zaśnieżoną Warszawę. Często wychodzą z domu, by nie przeszkadzać w pracy tacie.  Dziewczynka wie, że tata zarabia na ich nowe, własne mieszkanie i że musi być grzeczna. Mimo że chodzi do przedszkola, gdy spędza czas w malutkim pokoiku nudzi się. Ciężko tu zaprosić kolegów, zabawki na dłuższą metę też nie zdają egzaminu. Mała męczy mamę – porób coś ze mną. Mamie też trudno wysiedzieć w czterech ścianach, więc stara się organizować córce czas poza domem. Tak atrakcyjnie na ile pozwalają lata osiemdziesiąte.

Dziewczynka siedzi w fotelu i z uwagą patrzy na scenę. Zza krzaka wychyla się pysk wilka.

– Uważaj! Tam za drzewem! Tam jest wilk! – woła jednocześnie podskakując. Oczywiście jest w teatrzyku i strasznie emocjonuje się oglądaną sztuką.

Teraz wyobraźcie sobie, że jednym kliknięciem przenosimy się do lutego 2014 roku. Ciepło ubrana kobieta wysiada z metra i szybkim krokiem idzie po udeptanym śniegu. Mija Pałac Kultury, Złote Tarasy, długo okrąża rozkopane Rondo ONZ. Wreszcie dociera do hotelu Westin. Rejestruje się i zajmuje miejsce na sali pełnej ludzi. Nagle… Przez salę przechodzi mężczyzna przebrany za Wikinga i głośno rozmawia z kobietą na temat pójścia do szkoły 6-latków.

– Gdzie ja, kurde, jestem? – myśli kobieta i otwiera z lekkim zdziwieniem oczy.

Jak się domyślacie kobieta jest dziewczynką z początku opowiadania. Wiele się zmieniło, od niedawna sama jest mamą. Choć, co jest powszechnie wiadome, nadal dobrze czuje się w towarzystwie własnej mamy. Od czasów dzieciństwa nie były razem w teatrze, z ich rozmów wynika, że raczej wolą kino. A tu nagle prawie jak w teatrze wyskakuje ten Wiking…

– Przecież ja już nie jestem dzieckiem – myśli dalej kobieta.

– No, ok, lubię dzieci i je uczę, ale… Dziś mam się szkolić i podnosić swoje nauczycielskie kwalifikacje.

Oczywiście już zapewne wiecie, że ta dziewczynka i kobieta to nikt inny tylko ja. A ten dość długi wstęp ma posłużyć opisaniu moich wrażeń z konferencji metodycznej wydawnictwa Pearson.

Mam nadzieję, moi Czytelnicy, że nadal jesteście ze mną a ja już przechodzę do sedna. Wiking pochodził z bajki Disney’a i był zajawką służącą pokazaniu, jakie to fajne są postacie z kreskówek. Oczywiście nawiązywało to do wykorzystania ich w kursie New English Adventure. Tylko powiedzcie, czy interesuje Was długość włosów Roszpunki? Bo mnie delikatnie mówiąc nie bardzo. A takie informacje między innymi się pojawiały. Kolejnym punktem programu była sesja dla nauczycieli klas 1-3 pt. And They All Learned English Happily Ever After! Fantasy, Fun and Fairytales in the Lower Primary Classroom. Definitywnie Pan Piotr Steinbrich był dobrze przygotowany i płynnie wygłosił swoją prezentację. Jego angielski był miły dla ucha, ale co poza tym? Podobne wrażenie odniosłam słuchając drugiego Pana (Rob Dean – sesja dla klas 4-6). Niestety nic konkretnego tutaj nie napiszę o żadnej z tych prezentacji, gdyż wcale nie poszerzyłam swojej wiedzy. Poza takim ogólnym pogadaniem prezentacje oczywiście zawierały też ćwiczenia bazujące na promowanych przez wydawnictwo książkach. Były to niezbyt przeze mnie lubiane aktywności w stylu cała sala wciela się w uczniów i tupie, gdy odpowiedź jest zła i klaszcze, gdy jest dobra. Generalnie rzecz biorąc miałam odczucie, że cała konferencja koncentrowała się na sprzedaniu nam podręczników. Mam też wrażenie, że w poprzednich latach odbywało się to w bardziej zawoalowany sposób. W czasie prezentowania informacji o egzaminie 6-klasisty Wiking przeprosił, że nie jest już Wikingiem. Chyba temat był poważniejszy. Jednak, to co zostało powiedziane spokojnie można wyczytać z informatora oraz podstawy programowej.

Najbardziej spodobał mi się dowcip jednego z prowadzących, że fajnie, że uczestnicy są na konferencji podczas gdy otwarte Złote Tarasy są tak blisko. W sumie to ciągnęło mnie do nich bardzo i z tego co zauważyłam nie tylko mnie. Prawdę mówiąc nie dotrwałam do samego końca.

P.S. 1 W Westinie mają bardzo dobre ciasteczka, takie jak lubię, w hotelowym wydaniu, z francuskiego ciasta. Mniam. Nie żebym była jakaś strasznie łasa, ale chyba były największą zaletą szkolenia. Poza tym rozczarowanie. Kiedy przyszłam do domu mój mąż skomentował, że z fajna torbą wróciłam (promowane książki otrzymaliśmy zapakowane w materiałową teczkę lub torbę).

P.S. 2 Sylwia napisała do mnie maila, ponieważ wcześniej uczestniczyła w konferencji w innej części Polski. Nie zdradziła zbyt wielu szczegółów, jednak napisała, że nisko ocenia tę konferencję. Celowo nie czytałam innych recenzji, by być jak najbardziej obiektywną. Jeśli jesteście zainteresowani, to na blogu english nook znajdziecie opis wrażeń Ani.

P.S.3 Mała dziewczynka wyglądała tak:

ja