Angielskie łamigłówki na wakacje

Wreszcie wakacje – wszystkie dzieci na nie czekają. Jednak letnia przerwa może wiązać się z zaprzepaszczeniem wysiłku włożonego przez nie w naukę języka. Niestety uczniowie zwyczajnie zapominają, to czego się nauczyli. Ostatnio przeczytałam ciekawy artykuł na portalu Gazeta.pl. Oto kilka cytatów: „Wynika z niego (raportu amerykańskiej organizacji badawczej), że podczas letniej przerwy wyparowuje z głowy „ładunek” wiedzy porównywalny z tym, jaki uczniowie przyswajają sobie podczas miesiąca pracy. Co gorsza, jest to tylko wynik średni”. „Inwestycje pierwszych miesięcy nauki zostają w drugiej połowie roku niemal w połowie zaprzepaszczone”. „(Wakacje) przyczyniają się do zapominania tego, co dzieci zdążyły sobie przyswoić przez poprzedni rok. I w kolejnym roku nauczyciele poświęcają kilka tygodni na to, żeby pomóc im odgrzebać w pamięci utraconą wiedzę i umiejętności”. Warto się nad tym zastanowić i tak zorganizować dzieciom czas, by nie oznaczał braku kontaktu z językiem angielskim. W ogóle ciekawy wydaje mi się pomysł skrócenia letnich wakacji na rzecz większej ilości dni wolnych w ciągu roku szkolnego (jak to jest w Wielkiej Brytanii i Niemczech).

O tym, co robić z dziećmi z angielskiego w wakacje pisałam już tutaj. Gdy byłam dzieckiem często w wakacje rozwiązywałam książeczki z zadaniami dla dzieci. Podobne można znaleźć w języku angielskim. Podręcznik kojarzy się z nauką a taka książka z naklejkami, łamigłówkami i różnymi zadaniami to zabawa. A przy okazji dziecko „coś robi po angielsku”. Warto, by rodzice zaangażowali się z nim, czytali polecenia, pograli w gry itp.

Poniżej zaprezentuję pozycję, która wpadła mi w oko i super nadaje się do „pracy” w wakacje.

IMG_3802

Kupiłam ją w TK Maxx, ale obawiam się, że może nie być już dostępna. Jest to tylko przykład, myślę że można znaleźć coś równie ciekawego w internecie. Tematem przewodnim są dinozaury. Oto kilka stron pokazujących z jakimi zadaniami się w niej spotkamy.

Wakacyjna scena – dinozaury na plaży, dziecko uzupełnia ją naklejkami.

IMG_3803

IMG_3804

Gra planszowa, ciekawym pomysłem jest to, że za pionki służą monety z naklejonymi na nich dinozaurami (tak jest w przypadku każdej gry w tej książce).

IMG_3807

W kolejnym zadaniu trzeba przeczytać wskazówki i zaznaczyć, który dinozaur próbuje „wkraść się” do gangu (większość dzieci od razu strzelała, że zielony :))

IMG_3806

Znajdziemy też tu sztywniejsze karty do gry.

IMG_3805

I wiele, wiele innych ćwiczeń. Wydaje mi się, że książka w podobnym stylu będzie dla młodszego dziecka ciekawa i chętnie (z pomocą rodzica) będzie rozwiązywać łamigłówki, naklejać naklejki, przechodzić przez labirynty i grać w gry ćwicząc przy okazji angielski.

O jedzeniu w sklepikach szkolnych

Zainspirowana krótkim artykułem z portalu gazeta.pl postanowiłam napisać trochę o tym, co jest sprzedawane w szkolnych sklepikach (głównie batony, chipsy oraz kanapki niewiele mające wspólnego ze zdrowym posiłkiem). Ten problem niby przestał mnie dotyczyć jako, że aktualnie nie pracuję w szkole. Nie dotyczy też jeszcze mojego dziecka, ale nie oszukujmy się, on istnieje. Nie żebym miała jakiś problem ze słodyczami, sama jako dziecko często do szkoły dostawałam batonika. Słodycze mi nie zaszkodziły, jestem szczupła, ale jadłam je w rozsądnych ilościach. W ogóle lubię fast foody. Kiedyś nawet często odwiedzałam restaurację inną niż wszystkie. Teraz poprzestaję na ich lodach. Preferuję domowe hamburgery i pizzę, dzięki temu wiem co jem. Cole przestałam pić w ciąży i nadal jej nie piję. Nagle okazało się, że jest strasznie słodka i nie gasi pragnienia. Ale cukrowi nie mówię nie, bo dużo słodzę herbatę. Jestem przeciwna wszelkiej przesadzie, więc u mnie w domu nie planuję wprowadzać jednego dnia ze słodyczami. Staram się jednak dbać o to, co je moja rodzina. Nie dawać małemu słodyczy, wrabiać nawyk jedzenia owoców, mimo że sama za nimi nie przepadam. Czytam etykiety produktów i staram się wybierać te zdrowsze. Trochę mnie dziwi, gdy widzę, że jakaś mama karmi dziecko siedzące w wózku Prince Polo. Ja uważam, że na czekoladę jest jeszcze czas. Jednak jest to jej wybór a niestety aktualnie mamy mały wpływ na to, co dziecko kupuje w sklepiku szkolnym.

Wracając jednak do rzeczywistości szkolnej. U mnie w podstawówce nie było sklepiku. Z liceum wspominam natomiast pyszne kanapki, mega proste, w stylu masło, szynka czy też ser oraz ogórek. Ale bułka była świeża i bardzo mi smakowały. W pewnym momencie jedliśmy też andruty, oczywiście były też różne napoje – słodkie i woda. Trochę lat minęło i zaczęłam pracować w szkole. Kolejki do sklepiku były wielkie i oczywiście dzieci kupowały głównie chipsy, lizaki, cukierki, batony itp. Można też było kupić tosty. Czasem zdarzało mi się zjeść taką zapiekaną kanapkę. Można to ująć tak, była do przeżycia. Później mieniła się osoba prowadząca sklepik. Miało być lepiej, zdrowiej. We wrześniu tak było. Normalne kanapki, owoce – na przykład jabłka i śliwki. Chrupki zamiast chipsów, nie było cukierków. Jednak niestety to się zmieniło. Pojawiły się kanapki na ciepło, robione w mikrofalówce, z bułki z paczki. Twarde strasznie, no i powiedzmy sobie szczerze niezbyt zdrowe. Owoców już nie było, za to pełno słodyczy. Na moje pytanie o normalne kanapki Pani odpowiedziała, że dzieci takie wolą. Nauczyciele zgodnie stwierdzili, że tego się nie da jeść. W opinii Pani dyrektor sklepik był dla dzieci a nie dla nauczycieli, więc usłyszeliśmy, że przecież nie musimy tam kupować. Zresztą Pani dyrektor kanapkom nie miała nic do zarzucenia, gdyż bułki paczkowane je w domu i uważa za zdrowe. Pozostawię to bez komentarza. Widać, że kadra szkolna też potrzebuje przeszkolenia i wiedzy. Podobnie jak rodzice. Przykre jest to, że dużo dzieci przychodzi do szkoły bez śniadania a później zjada takie niezdrowe rzeczy. Również na wycieczki szkolne uczniowie często biorą chipsy. Jest ranek, jeszcze z Warszawy nie wyjechaliśmy a oni już zaczynają ich jedzenie.

A da się mieć inne podejście. Kiedyś czytałam artykuł o szkole w Bydgoszczy, gdzie dyrektor wprowadził program odchudzania dzieci. Znalazłam link do niego: http://wyborcza.pl/1,76842,12959212,Ta_szkola_odchudza_grube_dzieci.html. Są to dość radykalne kroki, ale jak widać potrzebne. A może warto by właśnie zacząć od zdrowszego jedzenia w sklepikach? Bardzo się cieszę, że rząd się tym zajął. Oby skutecznie. Jak się nie da inaczej niech będzie poprzez ustawę.

Oto link do dzisiejszego artykułu (klik). Zwróćcie uwagę, że trochę rozmija się to, co według Pań ze sklepików się sprzedaje, z tym co widać na filmie.

A jak jest w Waszych sklepikach, da się coś zjeść, czy same śmieci?

Komu, komu cukiereczka?

slodycze

Wampiry i inne potwory, czy rzeczywiście są złe?

Ostatnio zauważyłam, że w blogosferze często pojawia się temat lalek Monster High i innych tego typu „strasznych” zabawek. O tych zabawkach powiem tyle – według mnie są zwyczajnie brzydkie. Jakoś nie widzę zagrożenia w zabawie tymi lalkami. Sądzę, że większość dziewczynek bawi się nimi jak np. Barbie. Też zresztą swego czasu odsądzonej od czci i wiary. Wydaje mi się, że dzieci w dużej mierze kierują się modą. Stąd chęć posiadania takiej czy innej zabawki. Ostatnio głośno też było o zabawkach z Biedronki. W skrócie: o figurkach umarlaków z trumienką w zestawie. Każda z postaci umarła w inny sposób o czym dowiadujemy się z wierszyka, mało poetyckiego i często na granicy dobrego smaku zresztą. Hmm, da malucha to pewnie średnio fajna zabawka. A dla starszego… Według mnie to rodzic powinien ocenić, czy coś się nadaje dla dziecka czy nie i podjąć decyzje o zakupie. A robienie afery o wycofywanie zabawek to jednak lekka przesada.

To tak tytułem wstępu, ale zastanawiacie się pewnie jak to się ma do lekcji angielskiego? Zainspirował mnie krótki artykuł o tym, że rodzice chcą wycofania podręcznika do angielskiego ze względu na obecność wampirów, innych monstrów i ogólną patologię. Oto link do artykułu http://www.wprost.pl/ar/427270/Rodzice-nie-chca-wampirow-w-podreczniku-do-angielskiego/, gdyby ktoś był ciekawy. Chodzi o podręcznik do starszych klas szkoły podstawowej wydawnictwa Pearson pt. „Look”. Nie korzystałam z tej książki, ale z dużym zainteresowanie przejrzałam pierwszą część poszukując tych okropieństw. Owszem, na końcu podręcznika doszukałam się wampirów. Uśmiechają się one i pokazują „krwiożercze” kły. Co robią poza tym? Ta część z potworami ma celu powtórzenie materiału. W związku z tym właśnie w ramach powtórki mamy np. nawiedzony dom, wampiry przyglądające się flagom różnych krajów, przebrane za przedstawicieli różnych zawodów. Ja nie widzę tu żadnej patologii. Poniżej fragment obrazka z książki „Look 1”, przedstawiający o czym mówię.

wampir Look

Jak to jest z tymi potworami na lekcjach? Ja staram się zachować równowagę. Uważam, że mówiąc o Halloween trzeba nauczyć dzieci słownictwa z nim związanego. A poza tym? Kilka razy już pisałam, że według mnie dzieci bardzo lubią różnego rodzaju monstery. Są dla nich śmieszne, zwykle tylko trochę straszne, a na pewno interesujące. Czemu więc nie wykorzystać ich do nauki? Szczególnie, że co kraj to trochę inne straszydła. Nie zgodzę się, że powyższy wampir wywołuje lęk u dzieci z 4 klasy.

Choć wiem, że różnie jest z tym strachem. Jak z moim mężem byliśmy mali to emitowany był film o Wesołym Diable. Wydaje mi się, że to specyfika polskiej kinematografii, bo niezła z niego była szkarada (mój mąż mówi, że to wstrętna małpa). Mnie się podobał, uwielbiałam powiedzenie „Ja kudłaty durnowaty nie wiedziałem co to taty”. Oto zdjęcie Piszczałki:

piszczałka

Źródło: http://m.ocdn.eu/_m/2daa3ced56d0388b241404aa87f79f44,105,1.jpg

Ale mój mąż bał się tej postaci. Ja z kolei bałam się inwazji wilków w „Akademii Pana Kleksa”. Myślę, że każde dziecko trochę inaczej odbiera rzeczywistość. Bądźmy jednak szczerzy czy tradycyjne baśnie np. Braci Grimm, nie były okropne, z tym odcinaniem pięt itp.? W naszej kulturze zakorzenione są też inne straszne rzeczy. Przykładem może być rymowanka o sroczce czy też kokoszce – co na końcu łepek urwała i poleciała. Ja strasznie lubiłam jak się dziadek ze mną w to bawił i teraz robię to samo synkowi. Nie widzę w tym niczego złego, tzn. jako dziecko nie wyobrażałam sobie krwi, urwanej głowy i bebechów. Dzieci nie mają takich doświadczeń, więc jest to po prostu śmieszna rymowanka zakończona łaskotaniem.

Wracając jednak do edukacji, zdarzało mi się i zdarza wykorzystywać czarownice, wampiry i inne stwory na lekcjach. Ale powiem Wam, że zawsze się zastanawiam, czy żaden rodzic nie będzie miał pretensji (a brzydko mówiąc czy się nie czepnie). Zdarzyło mi się na zastępstwie czytać książkę „Wampirek” autorstwa Angeli Sommer-Bodenburg. Oto cytat ze strony wydawnictwa WAB na jej temat – http://www.wab.com.pl/?ec=wampirek – „Książki z tego liczącego osiemnaście części cyklu doczekały się przekładów na ponad trzydzieści języków, wielomilionowych nakładów, adaptacji teatralnych, telewizyjnych i kinowych. Odniosły olbrzymi sukces czytelniczy, wskazały drogę licznym i popularnym w dzisiejszej literaturze dziecięcej „opowieściom niesamowitym”. Te barwne, pasjonujące opowieści niosą również ważne przesłanie – mówią o tolerancji, odwadze i przełamywaniu uprzedzeń, o prawdziwej przyjaźni i lojalności”. Nie brzmi jak coś strasznego, prawda? Jednak ja czytając tę książkę troszkę ją cenzurowałam, przyznam szczerze, np. zdanie o kołku wbijanym w serce chyba całkiem ominęłam :P. Zanim zaczęliśmy czytać tę książkę okazało się, że dzieci całkiem sporo już o wampirach wiedziały. Jeden chłopiec nawet pożyczył ode mnie książkę do domu, tak mu się spodobała.

Jeśli chodzi o lekcje angielskiego – gdy znajdę książeczkę, która pasuje mi tematycznie (zawiera treści do wykorzystania w czasie lekcji) i jest z potworem czy czarownicą to ją kupię, bo wiem, że będzie się podobać moim uczniom.

A Wy co sądzicie na ten temat?

O poziomie językowym raz jeszcze (artykuł o znajomości angielskiego w gimnazjum)

Dla przypomnienia – w Polsce pierwszy język obcy nauczany jest od szkoły podstawowej. W gimnazjum uczeń kontynuuje naukę tego języka i zaczyna naukę drugiego języka. Przyjmuje się, że jeden z tych języków powinien być angielski. Jeśli uczeń nie uczył się go w szkole podstawowej powinien zacząć jego naukę w gimnazjum. W liceum każdy uczeń uczy się dwóch języków – może kontynuować naukę języków z gimnazjum lub jeden kontynuować a drugi zmienić i zacząć jego naukę od podstaw. Przyjmuje się, że w szkole podstawowej uczeń powinien osiągnąć poziom A1, czyli podstawowy (dla przypomnienia według Rady Europy zdefiniowane zostały następujące poziomy biegłości językowej A1, A2 – podstawowy, B1, B2 – poziom samodzielności, C1, C2 – poziom biegłości). W gimnazjum osoby kontynuujące naukę powinny osiągnąć poziom zbliżony do A2. Na kolejnym etapie edukacji w zakresie podstawowym uczeń powinien osiągnąć poziom B1 a w przypadku rozszerzonym B2. Wszędzie podkreślone jest, że kolejny poziom edukacji powinien umożliwiać kontynuację nauki języka w grupie o zbliżonym poziomie zaawansowania. Potrzebny jest też podział na grupy pod kątem zaawansowania (jednak niestety często następuje po prostu podział uczniów po liście – na pół). Co jakiś czas spotykam się z pytaniem, czy poziom nauczania w szkole nie jest za niski? Jeśli chodzi o poziom zajęć w szkole podstawowej to wypowiadałam się już na ten temat (tutaj). Według mnie nawet przy dobrych chęciach nauczyciela poziom trzeba dostosować do uczniów.

Co ciekawe jednak w artykule pt. „Dlaczego polscy gimnazjaliści tak słabo znają angielski?” stwierdzono, że jedynie 17% gimnazjalistów opanowało język na wymaganym poziomie A2, natomiast 10%  osiągnęło poziom B2. Czyli wynika z niego, że jest poziom jest gorszy od zakładanego. W artykule analizowane są błędy systemu edukacji, takie jak:

  • Brak nacisku na kształtowanie umiejętności mówienia
  • Wkuwanie słówek
  • Słabe wyniki w zadaniach pisemnych
  • Brak native- speakerów
  • Brak wyjazdów nauczycieli w celach szkoleniowych
  • Wąska oferta języków do wyboru
  • Niewielki stopień nauczania języków klasycznych (łacina)
  • Nie posługiwanie się językiem obcym w domu
  • Mała mobilność uczniów
  • Lektorzy/dubbing w tv
  • Nie podnoszenie kompetencji przez nauczycieli
  • Nadużywanie metody projektu

Z wymienionymi punktami nie będę polemizować, choć nie do końca ze wszystkimi się zgadzam. Część z zarzutów wynika z sytuacji gospodarczej naszego kraju tudzież sytuacji finansowej rodziców uczniów. Jednak ciekawe dla mnie jest to, że wielu uczniów chodzi na dodatkowe zajęcia. Wiem, że na pewno ten odsetek jest mniejszy w mniejszych miasteczkach czy też wsiach, jednak zastanawia mnie jak przekłada się uczestnictwo w dodatkowych zajęciach na wyniki w nauce. Szkoda, że tego nie zbadano. Wydaje mi się, ze niezależnie od tego, czy ktoś uczęszcza na dodatkowe lekcje ważna jest praca własna a tego też może brakować uczniom (poza wymienionymi w artykule czynnikami). Kiedyś pokusiłam się o taką analizę – nakład pracy a osiągnięcia.

Oczywiście zachęcam do przeczytania całego raportu http://szkola.wp.pl/kat,108798,title,Dlaczego-polscy-gimnazjalisci-tak-slabo-znaja-angielski,wid,16027418,wiadomosc.html oraz przemyśleń na ten temat.

„Na językach” – artykuł Newsweek

W aktualnym Newsweeku (Newsweek Polska 22/13, 27.05.2013) znajdziemy dodatki a wśród nich dodatek Edukacja.

Interesujący jest artykuł, a raczej wywiad pt. „Na językach”. Redaktor rozmawia z prof. Marcelą Świątkowską z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest to rozmowa o uczeniu się języków obcych oraz o tym czy warto studiować na kierunkach filologicznych. Pani profesor mówi między innymi o tym, że w dzisiejszych czasach warto znać przynajmniej dwa języki obce. Opowiada o tym, jakie kierunki studiów są popularne i jaka jest oferta UJ (UJ zwyciężył w rankingu Perspektywy w kategorii „Filologie, Języki obce i Językoznawstwo”). Dowiadujemy się, że oprócz znajomości popularnych języków jak angielski, niemiecki, francuski poszukiwani są też pracownicy umiejący norweski i niderlandzki. Wraca też język rosyjski oraz coraz popularniejszy staje się czeski i słowacki. Poza rozmową przytoczone jest także badanie dotyczące wynagrodzeń w kontekście znajomości języków obcych.

Powyższy opis streszcza treść wywiadu, oczywiście polecam przeczytanie go w całości.

„Rodzice najlepszymi nauczycielami angielskiego” – artykuł

Na stronie onet.pl można przeczytać krótki artykuł http://m.onet.pl/styl-zycia/kobieta/dziecko/male-dziecko,90975.

Mówi on o tym, jak ważną rolę odgrywaja rodzice w nauce języka przez małe dziecko. Czytamy tam, że przy wsparciu rodziców dziecko uczy się szybciej i łatwiej. Dodatkowo z pomocą rodziców język będzie kojarzył mu sie z przyjemnością a nie z męczącym obowiązkiem. Artykuł potwierdza to, o czym piszę na blogu. Warto poprzez zabawę uczyć się z dziećmi, puszczać im nagrania, czytać książeczki, spiewać piosenki itp. Na pewno zaprocentuje to w przyszłości.

Jeśli chcemy wspierać dziecko w nauce  British Council organizuje bezpłatne zajęcia dla dzieci i  rodziców. Mają one na celu nauczenie tych ostatnich Storytellingu (czyli opowiadania historyjek). Więcej o warsztatach na stronie British Council: http://www.britishcouncil.org/pl/poland-storytelling-dla-dzieci-poznan-wroclaw.htm. Odbywają się one w Poznaniu i Wrocławiu. Dodatkowo wstawiam linka do podobnych zajęć Warszawie: http://www.britishcouncil.org/pl/poland-storytelling-and-workshops.htm.

Artykuł o nauce języków

Ostatnio trafiłam w sieci na ciekawy artykuł pt. „Poliglota tanim kosztem”. Główną myślą artykułu jest to, że do nauczenia się języka potrzebny jest określony cel oraz czas. Przede wszystkim powinniśmy wiedzieć, po co chcemy uczyć się języka i skupić się na odpowiednich jego aspektach. Dodatkowo warto określić, ile czasu chcemy poświęcić na naukę. Oczywiście im więcej tym lepiej – warto uczyć się codziennie. Nie trzeba zawsze rozwiązywać ćwiczeń i kuć gramatyki, można na przykład oglądać filmy w danym języku, czytać interesujące nas artykuły (o czym często wspominam i do czego zachęcam na moim blogu).

Dodatkowo artykuł tłumaczy nam, że często kurs językowy nie jest najlepszym rozwiązaniem a już a pewno jest jednym z droższych. Możemy tu przeczytać również o wartości nauki przez internet. Podane są namiary na platformy do darmowej nauki angielskiego – buusu.com, livemocha.com oraz portale na których można poznać partnera do „gadania” – The Mixxer, The Meetup. Szczerze mówiąc nie wiem, co one oferują, ale chętnie to sprawdzę, gdyż nie wiedziałam do tej pory o ich istnieniu. To, co zostało napisane w artykule wydaje się być oczywiste, jednak myślę, że czasem warto przypomnieć sobie takie proste prawdy o nauce języków. W związku z tym zachęcam do przeczytania: http://targiedukacyjne.gazeta.pl/targi/10,58,,,,11892,Poliglota+tanim+kosztem.html#Cukhttp://targiedukacyjne.gazeta.pl/targi/10,58,,,,11892,Poliglota+tanim+kosztem.html#Cuk